top of page

Księżna Pani z Łańcuta

Kiedy stawała na ślubnym kobiercu, założyła bajecznie drogi, diamentowy diadem. Elżbieta z Radziwiłłów Potocka, matka ostatniego ordynata w Łańcucie, mogła sobie na to pozwolić. Choć księżna nie była olśniewającą pięknością, miała dobry gust i własny styl. Jej pojawienie się nie mogło pozostać niezauważone w arystokratycznym światku.

Elżbieta była daleką krewną królowej Barbary Radziwiłłówny. Pochodziła z berlińskiej linii Radziwiłłów. Urodziła w 1861 roku. Mieszkała w berlińskim pałacu, który sprzedano w 1875 roku rządowi Rzeszy Niemieckiej (tu urzędował kanclerz Bismarck i po latach Adolf Hitler). Dzisiaj tzw. Stara Kancelaria Rzeszy już nie istnieje.

Ślub księżniczki Elżbiety Radziwiłł z hr. Romanem Potockim z Łańcuta odbył się w berlińskim kościele świętej Jadwigi. Oprawę miał iście królewską. Wnętrze świątyni ozdobiono wspaniałą dekoracją kwiatową - korytarz od głównego portalu zamienił się w zieloną altanę, a wokół siedzeń ustawiono żywopłot alpejskich róż w fioletowym kolorze. Ołtarz, ambona i wizerunki świętych zostały przyozdobione zielonym listowiem i przykryte kwiatami. Posadzki i ołtarze pokryto drogimi dywanikami.

Na uroczystość przybyły damy w kreacjach w pastelowych kolorach i wytwornych kapeluszach. Bohaterka ślubu wystąpiła w pięknej sukni. W rękach trzymała bukiet kwitnących pomarańczy. Na głowę założyła diamentowy diadem. Ten zrobił tak duże wrażenie, że podobny do niego model zamówił kilka lat później w znanej jubilerskiej firmie lord Curzon dla swojej żony - wicekrólowej Indii. Hrabia Roman Potocki wystroił się w mundur austriackiego szambelana.

Z okazji ślubu Elżbiety z hrabią Romanem Potockim rodzice panny młodej rozesłali trzysta zaproszeń. Na uroczyste przyjęcie przybyli członkowie rodziny cesarskiej, międzynarodowej arystokracji, a także dyplomaci. Jak pisały w czerwcu 1885 roku niemieckie gazety: „Elżbieta, panna młoda, promieniejąca olśniewającym pięknem i dziewiczą łaską ubrana była w różową jedwabną sukienkę ze szlachetnymi koronkowymi dodatkami, perłową i rubinową biżuterię”.

Młodej parze pogratulował sam cesarz niemiecki Wilhelm I. Przekazał im portret rodziny cesarskiej w srebrnej ramie. Drugim prezentem od cesarza był cenny zegar. Jakimi jeszcze podarkami została uhonorowana młoda para? Od swojego oblubieńca księżniczka dostała komplet z najcenniejszymi rubinami, nazywanymi kroplami krwi, od rodziców wspaniały diadem z klejnotami z najpiękniejszych szafirów, bransoletkę z drogocennymi kamieniami, od babci, księżnej Matyldy, wspaniały indyjski szal. Wuj, książę Sagan, wręczył młodym pudełko z 4 tuzinami solidnych złotych noży, łyżek i widelców. Na nową drogę otrzymali również komplet srebrnej i porcelanowej zastawy.

Państwo Potoccy pomieszkiwali w Wiedniu. Jak pisał w swoich „Pamiętnikach” Kazimierz Chłędowski - Elżbieta, choć nie najpiękniejsza, odznaczała się na tle wiedeńskiej socjety, w którym „panie źle się ubierały i co do dowcipu i towarzyskich zalet stały na dziwnie niskim poziomie, potrafiąc jedynie rozprawiać o koniach i psach”. Wyróżniały ją elegancja, piękność toalet i ekwipaży.

Za pieniądze z pokera odrestaurowali zamek?

Potoccy prowadzili „dom otwarty”, Roman nie mógł jednak zapomnieć o swojej pierwszej przedwcześnie zmarłej żony - Izabelci. „Uciekał” więc w pokera, spędzał całe noce w klubach, „zaczął swoją żonę w niemożliwy sposób zaniedbywać” - oceniał Chłędowski. Młody zonkoś dzień w dzień notorycznie zmęczony, często niezupełnie trzeźwy dopiero nad ranem wracał do domu... Stał się – jak go określano - „kosmopolitycznym szulerem” znanym bardziej w Wiedniu i Paryżu niż w Polsce. Ogrywał wielu arystokratów, aż sam cesarz Franciszek Józef zabronił mu pogrywać w karty. Ponoć Potocki raz wygrał tak wielką sumę pieniędzy, że postanowił odrestaurować pozostawiony w Łańcucie zamek.

W swoich pamiętnikach Elżbieta Potocka wspomina, iż do Łańcuta przyjechała z mężem 11 czerwca 1885 roku. „Brama otworzyła się z piskiem i zgrzytem starych zawiasów i nareszcie ukazał mi się zamek jakby drzemiący, zapadnięty w drzewach i krzakach. (…) Nie funkcjonował na wieży zegar...” Ze wspomnień dowiadujemy się także, że przed przyjazdem do zamku Elżbiety dyskretnie opuściła go jej teściowa, księżna Maria z Sanguszków, zapewne po to, aby Betka poczuła się prawdziwą panią tej rezydencji. Wkrótce Elżbieta z Romanem odrestaurowali zaniedbany zamek i wprowadzili nowoczesne udogodnienia: wodociągi, kanalizację, ogrzewanie i telefon. To dla Elżbiety, która uwielbiała jeździć konno, Roman zakupił do Łańcuta huntery z Irlandii. Pochodziły od tego samego dostawcy, który dostarczał konie dla cesarzowej Sisi.

Wraz z mężem księżna Betka podróżowała po zaprzyjaźnionych siedzibach arystokratycznych; Potoccy znali się np. z księciem pszczyńskim von Pless i jego żoną księżniczką „Daisy”. Podczas polowania w pszczyńskich lasach – jak wspominała Danuta Fangor, autorka wspomnień o Elżbiecie Potockiej, Betka potrafiła zastrzelić żubra jako jedyna kobieta dopuszczona do polowania.

Podczas Olimpiady w Berlinie w 1936 roku hrabina Elżbieta została przedstawiona kanclerzowi III Rzeszy, Adolfowi Hitlerowi - na jego osobistą prośbę.

Potoccy przyjmowali także u siebie...

Księżna Daisy w swoich pamiętnikach wspominała swoją wizytę w Łańcucie i polowania w 1909 roku. Na zamku w Łańcucie podejmowano w 1912 roku arcyksięcia Franciszka Ferdynanda (jego późniejsze zabójstwo było powodem rozpoczęcia I wojny światowej). To podczas tej wizyty w odrestaurowanym przez Potockich teatrzyku odbyło się przedstawienie operetkowe Edmonda Rostanda, autora „Cyrano de Bergerac”. Podobało się, w zamkowym teatrze zainstalowano wszak najnowocześniejszą aparaturę do imitowania deszczu, grzmotu i wiatru oraz oświetlenie.

Humorzasta ekscelencja

Elżbieta z Radziwiłłów i Roman Potoccy doczekali się dwóch synów: Alfreda i Jerzego. Ten pierwszy był ostatnim ordynatem w Łańcucie, a o swojej matce pisał, że jej „radość życia i werwa przyczyniły się do zmiany raczej surowego stylu Potockich. Była ona bardziej nowoczesna, kosmopolityczna w swoich pomysłach niż mój ojciec i trzeba powiedzieć, że szukała przyjemności. To było faktem; od życia oczekiwała wszystkiego co mogło jej przynieść szczęście. Drobnej postaci, wdzięcznych ruchów, rysów raczej delikatnych niż pięknych, była obdarzona dość silną wolą w dostarczaniu sobie przyjemności, które jednak nie przekraczały granic konwenansu. Była córką swojej epoki i swojego środowiska”.

Ze wspomnień oficjalisty Juliusza Wiercińskiego wynika, że księżna spacerowała po parku w barwnych, pastelowych toaletach, z kolorową parasolką. Przed nią biegł paskudny, niesforny pekińczyk o wyłupiastych oczach. Elżbieta nie znosiła, gdy ktoś obcy znajdował się wówczas w parku.

Poddani nazywali ją „Ekscelencją Panią”, bo „(...) nic nie uchodziło jej uwadze, wszystko dostrzegała, i miał się z pyszna ten kto zawinił, a jeśli takowego nie było, pierwszy napotkany po drodze - pisał Wierciński. Była uparta i nieustępliwa „niech pamięta co kazałam zrobić, niech uważa raz wydane polecenie nie było zmieniane ani odwołane (…)” – mawiała. Nigdy nie okazywała publicznie sympatii, bywała „starczo oschła i wyniosła nie kryła natomiast antypatii” - wspominał Juliusz Wierciński.

Musiała mieć jednak i nieco serca. W Łańcucie hrabina Elżbieta włączyła się wszak w działalność charytatywną. Wpłaciła 50 koron i objęła honorowym patronatem Towarzystwo Dobroczynne im. św. Wincentego a Paulo. Dzięki temu wsparciem udało się objąć aż 30 ubogich rodzin.

W 1944 r. wyjechała z synem Alfredem z Łańcuta do Szwajcarii i nigdy już do Polski nie wróciła. Zmarła w Lozannie w 1950 r. Jej prochy sprowadzono do Polski w 2001 r. i pochowano w rodowej krypcie w kościele farnym.


bottom of page