top of page

Zrezygnował z „ciepłej posadki”, by pisać książki grozy

  • Monika Kamińska
  • 12 gru 2017
  • 4 minut(y) czytania

Jest jednym z polskich Stephenów Kingów. Mieszka w Przemyślu, który uważa za jedno z najpiękniejszych miast w Polsce. Ze Stefanem Dardą rozmawia redaktor Monika Kamińska.

Na pierwszy rzut oka budzi sympatię – zazwyczaj uśmiechnięty, życzliwy, bez cienia wyższości czy bufonady. A przecież wśród współczesnych polskich pisarzy grozy jest jedną z głównych gwiazd. Grozą wieje z kart jego powieści, ale od niego nie. - Lubię ludzi – deklaruje. Dlaczego więc ich tak skutecznie straszy w swoich książkach? - Bo oni to lubią – śmieje się Stefan Darda, pisarz, laureat wielu nagród, ale przede wszystkim ulubiony autor wielu czytelników w rożnym wieku. Dziś opowie nam o tym, jak można osiągnąć sukces w pisaniu i odnaleźć siebie…

- Kiedy patrzy się na człowieka, który napisał już 8 książek i wszystkie odniosły sukces, wydaje się, że musiał, po prostu musiał urodzić się pisarzem i myśleć o tym od najmłodszych lat...

- Ależ skąd! W młodości „parałem się” głównie turystyką i muzyką, skończyłem szkołę muzyczną w klasie fortepianu. Grałem na lirze korbowej, cymbałach, akordeonie i gitarze w „Orkiestrze Świętego Mikołaja” - zespole folkowym. A potem... pracowałem jako urzędnik skarbowo- celny.

- Przepraszam, jako kto?

- Urzędnik kontrolujący innych pod względem podatkowym.

- Niektórych taka kontrola napawa grozą. Ale chyba nie z tej pracy inspiracja do Twoich powieści?

- Oczywiście, że nie. Inspiracją dla mnie były często opowiadania ludzi. Spontaniczne, niewymuszone... Z „Orkiestrą Świętego Mikołaja” sporo koncertowaliśmy w różnych miejscach. Po tych koncertach była bardzo fajna atmosfera, wiele rozmawialiśmy przy ogniskach z miejscowymi. A wiadomo o czym się w takich sytuacjach chętnie mówi i słucha: o starych legendach, opowieściach babć i dziadków o miejscowych strzygach i widmach, o dziwnych zjawiskach w okolicy. Słuchałem, jakoś mi to w pamięć zapadło i w głowie się układało... Trochę dodawałem od siebie.

I tak się poukładało w osiem, jak dotychczas, Twych powieści?

- Nie tak od razu i nie tak prosto. Najpierw pisałem poezję, w podobnym klimacie. Potem przyszedł czas na opowiadanie …

- Tak sam sobie przyszedł…

- Tak całkiem sam, to nie. Sam lubię powieści grozy. Po przeczytaniu jednej z książek Stephena Kinga uznałem, że napiszę opowiadanie.

- I zacząłeś pisać…

- Tak, tyle, że trudno było mi skończyć... Opowiadanie zaczęło rosnąć w powieść…

- I tak powstał „Dom na wyrębach”?

- Tak... Pomyślałem, że szkoda może tego do szuflady, bo dałem kilku znajomym do poczytania i podobało się im. Wysłałem swoją powieść do kilkunastu wydawnictw. Większość nawet nie odpisała, parę, że niestety nie są zainteresowani, a jedno, że biorą i wydadzą.

- Jakie to uczucie „jestem pisarzem, wydadzą moją książkę”?

- Radość, zaskoczenie, duma, ciekawość, niepewność – wszystko razem.

- Trudno pracować nad wydaniem swej książki?

- Pierwszej, na pewno. Nie wie się, jak wygląda współpraca redakcyjna, jakie są terminy. Potem jest już nieco łatwiej.

- Wyszedł „Dom na wyrębach” i odniósł sukces, Ty odniosłeś sukces…

- Nie patrzyłem na to tak. Cieszyłem się, że ludzie chcą mnie czytać, pytają na spotkaniach autorskich o plany pisarskie, to mnie motywowało do dalszego pisania.

- A tymczasem przeprowadzałeś te kontrole skarbowe.

- No tak, ale coraz bardziej mi to ciążyło. Powiem wprost: nie lubiłem tej pracy, była zupełnie „nie z mojej bajki”, ale wykonywałem obowiązki, bo z czegoś trzeba było żyć. Pisanie było dla mnie początkowo odskocznią od obowiązków służbowych, rodzajem relaksu, oderwaniem się. Potem praca na etacie stała się czasem „wykradanym” pisaniu…

- Wtedy zdecydowałeś się na dość ryzykowny krok, by rzucić tę pracę dla pisania?

- Tak, po wydaniu mojej trzeciej książki przyszła taka refleksja: wyobraziłem sobie siebie za dziesięć-dwadzieścia lat w mojej pracy, przewracającego wciąż podobne papierki i piszącego w wolnych chwilach, podczas gdy moi Czytelnicy czekają na kolejną książkę. I powiedziałem sobie: nie, ja tak nie chcę, nie ma życia na pół gwizdka, tym bardziej w pisaniu. I wybrałem pisanie na cały gwizdek.

- Co poczułeś?

- Ulgę, spełnienie, wolność…

- I zabrałeś się do pracy?

- Owszem, ale do pracy, którą kocham, i której nie traktuję jak pracę. To jest moje życie, ja, moje myśli, odczucia, wspomnienia.

- A miałeś być jednak muzykiem ...

- Kocham muzykę i fakt, że jest mi bliska pomaga mi bardzo w pisaniu. Czuję w pisanych słowach rytm, dźwięk, melodię.

- Stąd bierze się Twój specyficzny, lekki w odbiorze styl pisania?

- Bardzo prawdopodobne. Ludzie związani z muzyką często jak mawiają „słyszą” słowo pisane, ale także na przykład obrazy. Może i ja mam tę zdolność.

- Wróćmy do Stephena Kinga… Jesteś określany jako jego polski odpowiednik.

- Oj, nie ja jeden! Kiedyś na spotkaniu polskich autorów gatunku grozy śmialiśmy się, że tylu wśród nas polskich Kingów, iż aby razem podróżować musielibyśmy wynająć już nie bus, a parę autokarów (śmiech). Dla mnie takie porównanie jest na pewno budujące, ale uważam, że każdy autor jest indywidualnością i tylko na tym da się zbudować siebie oraz swój sukces literacki.

- Twoje książki cieszą się taką popularnością, że dziwi, iż jeszcze nikt nie zechciał pokusić się o ekranizację choćby jednej z nich...

- Do „pokuszenia się” już doszło (uśmiech). Z oczywistych względów nie mogę zdradzić szczegółów, ale owszem, ekranizacją jednej z mych powieści jest zainteresowany pewien producent. W tej chwili sprawa jest w toku zaawansowanych rozmów i tyle mogę powiedzieć.

- Co dla Ciebie jest najważniejsze w scenariuszu?

- By film był autentyczną ekranizacją mej powieści, a nie tylko obrazem na jej motywach.

- Jesteś, jak to się mawia, autorem płodnym. Teraz wydałeś swą kolejną książkę „Nowy dom na wyrębach” , a co z dalszymi planami pisarskimi?

- Są! Kolejna powieść będzie kontynuacją cyklu „Wyręby”, ale mam już koncepcję następnej. Jej akcję, bodaj częściowo umieszczę w mieście, w którym mieszkam od niemal 10 lat, czyli w Przemyślu. To miasto bardzo mi bliskie i niezwykle piękne, choć według mnie nie wykorzystuje swego potencjału, na przykład turystycznego.

- I sądzisz, że jak napiszesz, że tam straszy, to turyści chętniej tam pojadą?

- (Śmiech) Niewykluczone, prawdopodobne. Z relacji moich Czytelników wiem, że moje ksiąski zachęciły wielu z nich do odwiedzenia miejsc opisanych w moich powieściach.

- Może nie na miejscu pytanie, ale... Nie boisz się sam czasem tego, co piszesz?

- Tego co piszę nie, ale zdarza mi się podczas pisania przestraszyć czegoś niespodziewanego, na przykład jakiegoś dźwięku w domu (uśmiech).

- Uważasz się, jako zawodowy, uznany i czytany pisarz za człowieka sukcesu?

- Uważam się za człowieka szczęśliwego, docenianego, otoczonego życzliwymi ludźmi i inspiracją do pisania. Tak, to sukces! Jeśli chodzi o bardziej przyziemne aspekty życia powiem, że z pisania książek można żyć w Polsce i na Podkarpaciu.

- Czego można Ci życzyć?

- Zdrowia, niczym nieograniczonej wyobraźni i oddanych Czytelników.

- Dziękuję za rozmowę.


 
 
 

Comments


bottom of page