top of page

Z plecakiem i aparatem przez Indie

  • Małgorzata Rokoszewska
  • 10 sie 2017
  • 5 minut(y) czytania

14 godzin lotu wystarczy, by z Polski wyrwać się do egzotycznych Indii. Tylko tyle i aż tyle, by znaleźć się w innym świecie, wśród ludzi, którzy żyją, wyglądają i myślą zupełnie inaczej niż my. Indie odkrywają dla Europejczyka nieznane mu zapachy, smaki i kolory. Uczą dystansu i spojrzenia na świat z innej perspektywy. Zaskakują otwartością, gościnnością i poczuciem bezpieczeństwa.

Chcąc poznać Indie takimi, jakimi są dla większości z 1,2 miliarda mieszkańców tego kraju, nie można ograniczyć się do zwiedzenia Dubaju, Delhi czy Bombaju. Trzeba pojechać na prowincję, z dala od miejscowości turystycznych. Najlepiej na południe. Tam, gdzie żyje się bez pośpiechu, w zgodzie z naturą, wśród wielopokoleniowych rodzin. Nie oznacza to wcale, że z dala od cywilizacji. Internet i Facebook dotarł także w te rejony, a każdy „biały”, który pojawi się w tym rejonie musi się liczyć z tym, że niemal wszyscy, niezależnie od płci i wieku będą sobie chcieli z nim zrobić zdjęcie.

Selfie, selfie, selfie

Indie to kraj tak różnorodny, że jedna podróż do tego kraju pozwala poznać zaledwie ułamek jego tożsamości – przyznaje Bogdan Myśliwiec, fotoreporter magazynu „Ludzie Sukcesu!”, który odwiedził Indie kilka tygodni temu. - Aby go poznać, trzeba na pewno zwiedzić nie jeden, ale kilka jego regionów. Zupełnie inaczej jest na północy, inaczej na południu. Dubaj to miasto XXII wieku, biedę innych regionów trudno nawet opowiedzieć. To, z czym ja się spotkałem i co mnie bardzo urzekło to autentyczna serdeczność Hindusów, niespotykana gościnność. Wielu z nich żyje bardzo skromnie, choć nie są to ludzie, którzy nie mieliby styczność z elektroniką. Jeśli chodzi o komórki to jest tak jak u nas. Nie rozstają się z nimi zarówno dzieci, jak i dorośli. Kochają selfie. Robią je równie często jak Polacy, Hiszpanie, Japończycy czy Amerykanie. Z nami zrobili sobie setki takich portretów. Hindusi są bardzo rodzinni i bardzo pobożni. W porównaniu z nami mają często bardzo niewiele z materialnego punktu widzenia, z ich bogactwa duchowego można jednak czerpać pełnymi garściami. Ten kraj oszałamia swoim ogromem, zgiełkiem i różnorodnością, inną hierarchią wartości jego mieszkańców. Myślę, że dla turysty, który zmierzy się z Indiami są dwie możliwości. Albo pokocha je i już zawsze będzie do nich wracał. Jeśli nie podczas kolejnych wypraw to, chociaż myślami, albo je całkowicie odrzuci. Ja Indie pokochałem. Od pierwszego wejrzenia.

Kawa w każdym domu

W Polsce to niewyobrażalne, ani w dużych miastach, ani w niewielkich miejscowościach, szczególnie tych, które nauczyły się żyć z turystów. W Indiach, w regionie, który zjechał wzdłuż i wszerz nasz fotoreporter, zaproszenie na obiad i kawę otrzymywał niemal z każdego domu, który mijał. Hindusi świetnie znają angielski, więc rozmowa z nimi nie jest trudna. Są bardzo otwarci, szczerze się uśmiechają, a z ich oczu bije autentyczna życzliwość. Tamtejsze dzieci ujmują cudowną beztroską. Chętnie zagadują turystów, zadają im pytania, towarzyszą podczas zwiedzania, by po chwili znów wrócić do zabawy.

- Nie spotkałem tam znudzonych życiem ani dzieci, ani dorosłych. Przez ponad dwa tygodnie nie natknąłem się na osobę, która przeholowałaby z alkoholem. Ani razu nie byłem nagabywany przez żebrzących. Nie widać tam wyścigu szczurów, Hindusi mają czas na pracę i dla siebie. Dużą wagę przywiązują do modlitwy, gdy wieczorem spacerowałem między ich domami, z większości było słychać, a przez otwarte okna także widać całe rodziny skupione wokół obrazów i figur świętych i zatopionych w modlitwie – opowiada Myśliwiec. – Przebywając wśród nich czuje się, że choć zapewne mają wiele codziennych problemów to jednak nie przytłaczają ich one, przywiązują większą uwagę do tego, by żyć w zgodzie z sobą i bliskimi niż do tego, by mieć coraz i coraz więcej.

Kraj dziwów

Indie to kraj dziwów, potrafiący zaskakiwać Europejczyka na każdym kroku. Są w nim jednak miejsca i obyczaje, które swą niezwykłością przekraczają nawet indyjskie standardy. Bez wątpienia obchodzony w świątyni Kottankulangara Devi w stanie Kerala festiwal Chamayavilakku mieści się w tej kategorii. Co roku do tej niewielkiej świątyni zjeżdżają tysiące wiernych, by oddać hołd bogini Bhagavathi, uważanej za inkarnację wojowniczej Durgi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyźni przebierają się z tej okazji w damskie stroje i do świątyni udają się w eleganckim sari i pełnym makijażu. Robią tak kilkuletni chłopcy, których trudno wówczas odróżnić od ich rówieśniczek, ale i nastolatkowie i kilkudziesięciolatkowie. Widok tych ostatnich, z doklejonymi rzęsami i sztucznymi piersiami to niewątpliwie niezapomniane przeżycie. Aby zrozumieć jednak to, co dzieje się podczas Chamayavilakku, trzeba poznać historię tego wydarzenia.

- Genezę święta wyjawia legenda. Dawno temu pastuszkowie znaleźli w okolicy kokos, który postanowili rozbić leżącym nieopodal kamieniem – opowiada Bogdan Myśliwiec. - Gdy na skutek uderzeń kamień zaczął krwawić, przerażeni młodzieńcy przestraszyli się i pobiegli po pomoc do astrologów. Ci orzekli, że jest to ewidentny znak bogów i oto objawiła się sama bogini Bhagavathi. Wierni szybko zaczęli składać w miejscu zdarzenia ofiary, zwane Pudźa. W owych czasach rytuał ten był zarezerwowany tylko dla kobiet, więc pasterze i okoliczni mężczyźni przebrali się w damskie stroje, by też móc w nim uczestniczyć. To poświęcenie spodobało się bogini i zwyczaj ten do dziś jest kultywowany.

Fascynujące tradycje

Nikt, tak jak wprawni makijażyści nie ma tego wieczoru większego wzięcia. Za parawanami, które na tę jedną noc wyrastają tu jak grzyby po deszczu, doklejane są rzęsy, w ruch idą szminki, tusze i pudry. W słońcu zachodzącego słońca lśni sztuczna biżuteria i połyskują wielobarwne sari. Transformacja trwa około godziny, a jej efekt jest niesamowity. Choć zazwyczaj nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z mężczyzną, to jednak staranność makijażu i rozmach kostiumów robią wielkie wrażenie. Teraz zostaje już tylko pamiątkowe zdjęcie w jednym z prowizorycznych studiów foto i parada przebierańców rusza do świątyni. Sama ceremonia odbywa się po zmroku. Wierni, uzbrojeni w pięcioramienne świeczniki, obchodzą kilkukrotnie świątynię i składając ofiary z jedzenia oraz oliwy. Jest to dla nich przeżycie głęboko religijne, okazja do odpuszczenia grzechów, czas składania próśb o łaskę oraz pomyślność.

Z plecakiem i aparatem

Wyjazd do Indii nie należy wcale do najdroższych na jaki można się wybrać. Nie trzeba też wcale korzystać z biur podróży, by wybrać się na ten odległy ląd. Wystarczy załatwić wizę, do portfela włożyć nie więcej jak 100-200 dolarów i spakować najpotrzebniejsze rzeczy.

– Na naszą wyprawę zorganizowaną zupełnie samodzielnie zdecydowało się pięć osób. Czworo z nas nigdy nie było w Indiach, z kolejną wizytą jechał tam natomiast sam pomysłodawca wyprawy Janek Skwara z pakujplecak.pl. To on wybrał trasę, miejsca do zwiedzenia, wyszukał festiwale, na których warto być i zaplanował noclegi, które w większości rezerwowaliśmy zresztą na miejscu przez telefon i z pomocą bezcennego w tej kwestii Internetu. Niemal każdego dnia spaliśmy w innym miejscu, jedliśmy w przydrożnych knajpkach, nieraz nie z talerzy, a z liści bananowca. Po dwóch tygodniach spędzonych z plecakiem i aparatem mogę z ręką na sercu powiedzieć, że Indie to jeden z najbardziej fascynujących, dzikich, ale bardzo bezpiecznych zakątków świata. Jeśli tylko ktoś zastanawia się nad wyprawą, której nigdy nie zapomni, to powinien wybrać się właśnie tam – przyznaje Bogdan Myśliwiec.

Fot. Bogdan Myśliwiec

bottom of page