top of page

Miłość bez zobowiązań

  • Dr Marcin Florkowski, psycholog
  • 21 mar 2017
  • 5 minut(y) czytania

Podobno prawdziwej miłości nie zaszkodzi nawet małżeństwo. Wygląda jednak na to, że wierzy w to coraz mniej Polaków, bo od pięciu lat w naszej ojczyźnie spada ilość ślubów, za to częściej tworzymy wolne związki. Wolne od zobowiązań.

Z punktu widzenia prawa, małżeństwo się opłaca. Można się razem rozliczać z fiskusem, uzyskać przy tym różne ulgi, łatwiej dostać kredyt w banku, dzięki prawu do wzajemnej reprezentacji łatwiej można załatwić różne sprawy, podejmować decyzje (np. w szpitalu), bardziej korzystnie działa prawo spadkowe itp. Badania psychologów pokazują też, że gdyby porównywać statystyczną długość życia ludzi w szczęśliwych małżeństwach, konkubinatach i singli, to ci pierwsi żyją najdłużej.

A jednak wiele osób decyduje się na utrzymywanie związków bez żadnych zobowiązań, tym bardziej formalnych…

Faza merkantylna

Związki z minimalnymi zobowiązaniami zwykle charakteryzują relacje bardzo płytkie, powierzchowne lub początkowe. To znaczy, że gdy ludzie się dopiero poznają, wzajemnych zobowiązań właściwie w ogóle nie ma. Dopiero później, gdy relacja się udaje, ludzie angażują się coraz głębiej i wtedy się pojawiają wspólne mieszkanie, formalne deklaracje, kredyty, dzieci, itp.

Na początku jednak żadna ze stron nie poświęci dla drugiej nic ważnego, bez liczenia na wzajemność. Tak jak w biznesie. Obie osoby coś dają, ale od razu dostają w zamian umówioną rekompensatę. I tak długo jak w tej wymianie panuje równowaga, związek trwa przy obopólnym zadowoleniu. Wiadomo, że obie strony oczekują konkretnych zysków, a to też znaczy, że gdy owe zyski znikają, związek rozpada się automatycznie. Tu ludzi łączą zyski, a nie emocjonalna więź.

Na tym polega na przykład sponsoring: jedna osoba utrzymuje drugą w zamian za ustalone usługi – najczęściej seksualne, ale często też rozmowy, wyjazd na wakacje, uczestniczenie w spotkaniach towarzyskich itp. Związki bez zobowiązań tworzą się również na innej zasadzie: „Każde z nas mieszka osobno, spotykamy się, gdy mamy na to ochotę, ale zachowujemy pełną niezależność”.

Straszne zobowiązanie

Skąd pomysł na takie relacje?

Zobowiązanie i zaangażowanie może być spostrzegane jako coś strasznego – oznacza, że stajemy się od kogoś zależni, a wtedy możemy zostać skrzywdzeni. Może być i tak, że ktoś po prostu nie wierzy w trwałe związki. A zobowiązania sprawiają, że musimy poświęcać swoje dobra dla drugiej strony bez otrzymania rekompensaty, ponosząc właściwie jedynie koszty takiego układu (przynajmniej w bieżącej chwili).

Zobowiązania niosą też ten koszt, że druga strona będzie od nas oczekiwać różnych zachowań i może mieć pretensje, że czegoś nie dotrzymujemy. Dobrym przykładem jest tu wierność, a jeszcze lepszym posiadanie dzieci: aby być dobrym rodzicem, konieczne jest robienie rzeczy, na które czasem wcale nie ma się ochoty. Z takim zadaniem poradzą sobie ludzie, którzy dojrzewają, mają silną wolę i odpowiednie priorytety, są gotowi radzić sobie z własnymi emocjami i zmieniać się.

Jeśli jednak ktoś jest przekonany, iż z nikim na dłuższą metę nie wytrzyma, że każda jego relacja i tak prędzej czy później się rozpadnie, to unikanie zależności i zobowiązań wydaje się rozsądne. Bo, po co właściwie wchodzić z kimś w układ, w którym będzie trzeba poświęcić coś ważnego dla drugiej osoby?

Jest jeszcze jedna wada związków ze zobowiązaniami. Otóż niosą one ryzyko, że skrócą życie! Małżeństwo idzie co prawda w parze z wydłużeniem życia, ale pod warunkiem, że nie skończy się rozwodem. Badania pokazują, że spośród wszystkich możliwych wariantów tworzenia związków między ludźmi – małżeństw, konkubinatów, singielstwa – najkrócej będą żyli rozwodnicy. Małżeństwo wydłuża więc życie jeśli jest szczęśliwe i skraca, jeśli jest nieszczęśliwe. A obecnie w Polsce rozwodzi się już co trzecia para!

Tragiczna przepowiednia

Niestety, unikanie zobowiązań najczęściej przynosi więcej szkód niż korzyści. Prawdziwą przyjaźń, miłość, rodzicielstwo itp., rozumiemy jako bezinteresowne. Jedna osoba poświęca coś cennego dla drugiej, nie oczekując w zamian bezpośredniej zapłaty. (Jeśli związek jest udany, to na dłuższą metę ta druga również poświęca co prawda coś bezinteresownie dla tej pierwszej. Nie jest to jednak układ „coś za coś”, ale raczej „daję tobie to, czego potrzebujesz, bo mi na tobie zależy i biorę od ciebie to, co mi dajesz, bo wiem, że tobie zależy na mnie”). Dlatego więzi oparte przede wszystkim na merkantylnej, handlowej wymianie uważamy za udawane, niesatysfakcjonujące i, jeśli jest tylko na to szansa, wymienimy je na głębsze.

Na dodatek, gdy ktoś unika zobowiązań, po to by nie narazić się na rozczarowanie, to uruchamia mechanizm, który psycholodzy nazywają samospełniającym się proroctwem.

Podejmowanie zobowiązań jest ważne dla trwania miłości, spaja więź, zwiększa poczucie bezpieczeństwa itp. To jeden z filarów (nie jedyny), na których oparte są satysfakcjonujące relacje między ludźmi.

Jeśli ktoś nie chce narażać się na porzucenie czy osamotnienie i z tego powodu woli się nie angażować, to nieświadomie prowadzi właśnie do tego, czego się obawia: osłabi relacje, podkopie ją i spłyci. Ostatecznie naraża się na to, że naprawdę zostanie porzucony i będzie samotny.

Potrzeba bliskości

Tymczasem ludzie posiadają niezbywalną potrzebę tworzenia, bliskich, głębokich relacji z innymi (w żargonie psychologów nazywa się to potrzebą przynależności), która ma charakter podobny do potrzeb fizjologicznych (na przykład głodu) – jeśli jej nie zaspokajamy w odpowiednich odstępach czasu, to zaczynamy chorować, a potem przedwcześnie umieramy.

Dowodzi tego wiele eksperymentów. Wiemy na przykład, że jeśli ktoś posiada znaczące więzi psychologiczne to nawet, gdy celowo zainfekujemy tę osobę poprzez wstrzyknięcie jej chorobotwórczego wirusa (oczywiście za jej zgodą), to prawdopodobnie nie zachoruje. A nawet, jeśli zachoruje (w tej grupie dwa razy mniej osób ulegnie infekcji niż w grupie ludzi, którzy nie posiadają ważnych więzi społecznych), to jej choroba będzie przebiegać łagodniej i szybciej się skończy! Brzmi to jak czary!

Potrzeba więzi społecznych ma też tę charakterystyczną cechę, że nie można jej zaspokoić raz na zawsze, podobnie jak nie da się raz na zawsze najeść do syta. Trzeba co jakiś czas ją „nakarmić”. Właśnie dlatego staramy się zacieśnić te związki, które są zadowalające, pragniemy je pogłębiać, scementować, a gdy się one rozpadają, to cierpimy.

Smaczna iluzja

Na szczęście potrzeby psychologiczne mają pewną niezwykłą właściwość: mogą być zaspokojone „na niby”. Dlatego związki bez zobowiązań przynoszą więcej korzyści niż się na oko wydaje.

Najlepiej przedstawić to na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że ktoś dowiaduje się o spadku od bogatego krewnego. Dostanie parę milionów złotych, a pieniądze będzie mógł wydać, na co tylko zechce. Po takiej wiadomości każdy, komu zależy na pieniądzach, doświadczy przyjemnych emocji. O poranku, każda myśl na temat spadku poprawi tej osobie humor na cały dzień, a „poprawianie dnia” może trwać wiele tygodni a nawet miesięcy. I nawet, jeśli okaże się potem, że wiadomość o spadku była fałszywa, to tamte przyjemne chwile i tak pozostaną.

Podobnie jest z potrzebami psychologicznymi – czasem wystarczy iluzoryczna namiastka, aby je zaspokoić. Tak mogą działać związki bez zobowiązań: nawet, jeśli więź jest oparta na czysto handlowej wymianie i brak w niej trwałych więzi uczuciowych, żadna osoba nic ważnego dla drugiej nie poświęci i jest w stanie zakończyć relację w ciągu minuty, to i tak jakaś relacja istnieje. Zgoda, jest to imitacja prawdziwej więzi, a jednak, podobnie jak fałszywy spadek, wzbudzi autentyczne uczucia.

Cała historia z udawanymi więziami przypomina trochę scenę z Wesela Figara, w której znudzony mąż flirtuje ze służącą, odczuwając przy tym wielką przyjemność i podniecenie. Rozwodzi się nad tym, jaka jest zgrabna i ponętna. Nie rozpoznaje, że flirtuje z własną żoną w przebraniu…

Kommentarer


bottom of page